wtorek, 23 marca 2010

Kamikadze

Tym razem z innej perspektywy. Jadąc dzisiaj samochodem miałem wątpliwą przyjemność napotkać na drodze rowerzystę - kamikadze.
Jeśli nie wiecie o jakim zjawisku mowa, wiele powinny wyjaśnić dwa słowa: ortalion + wigry-3. Co do stroju czepiać się nie będę. Niech każdy nosi to, w czym dobrze się czuje. Podobno moda na ubiory z lat 80. wraca (a może znowu zdążyła przejść), a do tego jaskrawe kolorki są doskonale widoczne dla innych uczestników ruchu. Środek transportu kamikadze był wiekowy, ale zacny. Z łezką w oku wspominam mój pierwszy składak i do dziś uważam, że bardziej niezawodnego i uniwersalnego sprzętu nie było.
Wracając jednak do clue. Kamikadze to bardzo specyficzny gatunek rowerzysty, któremu nie straszne manewry pomiędzy jadącymi sznurkiem samochodami. Ba, on za nic ma coś takiego jak pierwszeństwo przejazdu czy czerwone światło sygnalizatora na skrzyżowaniu. Po prostu pcha się, gdzie tylko kilkanaście centymetrów luki.
Przyznam, że tylko cudem udało mi się w ostatnim momencie uniknąć zderzenia, kiedy kamikadze nagle wjechał pomiędzy mój samochód i stojący przede mną. Nie wiem skąd się wziął w tym miejscu, ani co chciał zrobić. Uciekł zanim zdążyłem za nim wyskoczyć. Nerwy zszargał mi jednak na dobrych kilka godzin.
I jak tu  przekonywać kierowców, że rowerzyści to odpowiedzialni uczestnicy ruchu drogowego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz