sobota, 27 marca 2010

Bez szans z 4x4

Od dawna mam na pieńku z kierowcami terenówek. Zwłaszcza tymi, którym wydaje się, że jeśli mają samochód z napędem na cztery koła to wolno im jeździć dosłownie wszędzie.
To im zawdzięczam dewastację jednego z najciekwaszych tras rowerowych w regionie. Niebieski szlak na odcinku Kleszcze - Pietraszonka (na obrzeżach Koszalina). O ile jeszcze ścieżki wśród pól są w nienajlepszym ale używalnym stanie (korzystają z nich głównie wędkarze), o tyle zapuszczenie się w las to wyzwanie dla miłośników błotnych kąpieli.
Trasa jest kompletnie rozjeżdżona przez samochody terenowe i większość drogi rower trzeba nieść na plecach. O jeździe przez las nie ma mowy, bo wokół bagna. Pozostaje więc marsz w błocie powyżej kostek. Chyba nikomu nie muszę wyjaśniać, że po takiej wyprawie rower nadaje się tylko do gruntownego mycia, podobnie jak odzież i obuwie rowerzysty.
Z kilkoma zjamomymi mamy już pomysły jak uprzykrzyć życie pseudo miłośnikom jazdy w terenie. Musimy tylko dostać na to zgodę od nadleśnictwa, co pewnie nie będzie już takie łatwe.

piątek, 26 marca 2010

Makrokesze atakują

Z nadejściem wiosny w reklamowych gazetkach sieci handlowych zrobiło się tłoczno od produktów roweropodobnych. Nieźle się zdziwiłem, gdy takie cudo pojawiło się nawet w osiedlowym sklepie spożywczym, w którym najczęściej robię zakupy.
Cena super - 259 zł. Nawet oba koła są i przerzutki... jakieś. Ludzie podchodzą, oglądają. Pewnie już z myślą o prezentach na "zajączka".

Żal mi dzieciaków, którym rodzina zgotuje taki los. Szczęściarze pewnie jeden czy dwa sezony na tym przejeżdżą. Pechowcom nowy zakup rozsypie się po kilkunastu kilometrach. Byłem kiedyś świadkiem jak w takim rowerze marki, do której nikt z producentów przyznać się nie chce, urwało się tylne koło. Takie coś wręcz trudno sobie wyobrazić, a jednak...
Potencjalnych klientów ostrzegam - sprzęt do zabaw ekstremalnych lepiej zostawić zawodowym kaskaderom. W gruncie rzeczy taniej jest wydać 700 zł na rower popularnej firmy i pojeździć na nim kilka sezonów, niż co roku inwestować w coś, co tylko sprawiać będzie problemy.
Jeżeli już jednak kupiliście rower z tzw. makrokeszu, pamiętajcie, że przez 2 lata obowiązuje na niego gwarancja. Nie popuśćcie sprzedawcom i nękajcie ich każdym felerem. Może wtedy nauczą się, by nie handlować złomem.

czwartek, 25 marca 2010

Mój nowy plan

Najważniejsze już jest. Mam nowy plan przygotowań do sezonu. Zimę, pewnie jak większość podobnych do mnie amatorów, przespałem. Żadnej siłowni, basenu czy przynajmniej ćwiczeń na świeżym powietrzu. Pora wziąć się za siebie.
W zeszłym roku popełniłem klasyczny błąd, przeceniają swoją wątpliwą kondycję. Zbyt optymistycznie założyłem, że skoro we wcześniejszym sezonie pokonanie trasy 60-80 km nie stanowiło większego wyzwania, mogę na starcie zacząć od 40 km.
No tak, spiąłem się i jakoś dojechałem. Tyle tylko, że przez następne dwa dni nie mogłem usiedzieć na obolałych czterech literach, a o pokonaniu schodów nawet nie było mowy.
Teraz ma być inaczej. Zacznę ostrożnie. Dni 1-3 po 15 km. Głównie w mieście, żadnych dużych podjazdów. Muszę też sprawdzić w jakim stanie po zimie jest rower. W czwartym dniu, o ile pogoda dopisze 40 km. Przypuszczam, że bez zakwasów się nie obejdzie, więc kolejne dwa dni ograniczę się znów do 15 km. Tydzień mam zamiar zakończyć jakąś 20-kilometrową wycieczką.
W kolejnym zacznę już od 20 km i każdego kolejnego dnia, jeśli tylko będą możliwości, dołożę jeszcze 5 km, aż do 50 km.
Później postaram się popracować trochę nad tempem jazdy. W zeszłym roku średnie prędkości na trasie Koszalin-Mielno-Unieście-Łazy były rzędu 22 km/h. Tym razem chciałbym dojść do przelotowej prędkości ok. 27 km/h. Mam tylko nadzieję, że rower, który demonem prędkości nie jest, pozwoli mi na tyle.

środa, 24 marca 2010

Rowerowa ekologia

Jestem świeżo po obejrzeniu filmu dokumentalnego na temat promowania przyjaznych środowisku rozwiązań transportowych.
Piać z zachwytu nie będę, bo i nie ma nad czym. O ile z tezą, że rower to wehikuł przyjazny użytkownikowi i naturze, nie ma sensu dyskutować, o tyle z ekologicznością np. samochodów na prąd już tak.
Pomysł jest ok. Samochody tankowane z gniazdka, które nie wydzielają żadnej emisji. Problem w tym, że to tylko finalny efekt. Sama produkcja zarówno elektrycznego auta (głównie jego baterii) oraz energii, która go zasila, z ekologią nie ma nic wspólnego.
Tym, co zaciekawiło mnie w filmie, były ułatwienia, jakie niektóre miasta w Stanach Zjednoczonych oferują mieszkańcom, którzy zdecydują się zrezygnować z podróży samochodem. Przykładowo rowerzyści mogą liczyć na darmowe przejazdy komunikacją miejską, a autobusy są specjalnie przystosowane do przewozu rowerów.
Oj wątpię, czy coś takiego kiedykolwiek zawita w naszym pięknym kraju. Ale do tego, że w sprawach tak oczywistych jak ochrona środowiska jesteśmy 50 lat za przysłowiowymi murzynami, chyba zdążyliśmy się przyzwyczaić.

wtorek, 23 marca 2010

Ksiądz, policjant i rower

Policjant z drogówki zatrzymuje księdza na rowerze i pyta:
- Gdzie są światła?
- Nie mam - odpowiada ksiądz.
- Proszę mandacik 100 zł.
Ksiądz na to:
- Synu jadę z Bogiem.
Policjant:
- Co? Dwóch na rowerze? Mandat 200 zł!
Ksiądz posłusznie płaci i odjeżdżając myśli w duchu:
- Jak dobrze, że on nie wie, iż Bóg jest w trzech osobach.

10 najbardziej denerwujących rzeczy w rowerach

10. Kierunkowskazy. Kiedy chcesz poinformować innych użytkowników drogi o zamiarze skrętu, musisz jak pajac wymachiwać rękoma. Ani to wygodne, ani bezpieczne, bo w krytycznym momencie wchodzenia w zakręt trzymamy kierownicę tylko jedną ręką.
9. Smerfy. Za wykroczenia popełnione na rowerze można stracić prawo jazdy na samochód. Absurdalne, ale wytłumaczcie to panom policjantom.
8. Bidony. Korzystanie z bidonu w czasie jazdy to cyrkowa akrobacja. Jeszcze nie spotkałem koszyczka na napój, którego umiejscowienie nie sprawiałoby problemu. A może wzorem samochodów zakazać picia w trakcie jazdy?
7. Dzwonek. Jak najłatwiej potrącić pieszego na drodze rowerowej? Zadzwonić za jego plecami. Murowane, że wskoczy wprost pod koła.
6. Piesi. Nigdy nie patrzą na znaki, a ścieżka rowerowa to dla nich taki sam chodnik jak każdy inny.
5. Łańcuch. Zawsze spada, gdy pod ręką nie ma ani centymetra kwardatowego husteczki chigienicznej.
4. Zwierzęta domowe. Każdy rowerzysta, który kiedykolwiek uciekał przed psią szczęką lub ostrym jak brzytwa kogucim dziobem, wie o co chodzi.
3. Błotniki. Choćby były niewiadomo jak szerokie, przejażdżka po zabłoconej drodze zawsze kończy się przymusowym praniem ciuchów.
2. Siodełka. Jedyny fragment roweru, który z samej definicji musi być niewygodny.
1. Wzniesienia. Kiedy stoi się na ziemi, wszystko wydaje się płaskie. Wystarczy jednak wdrapać się na siodełko i od razu zauważamy, że świat to w większości podjazdy, a chwila beztroskiej jazdy w dół, okupiona jest litrami potu wylanego w trakcie mozolnej wspinaczki na kolejną górkę.

Kamikadze

Tym razem z innej perspektywy. Jadąc dzisiaj samochodem miałem wątpliwą przyjemność napotkać na drodze rowerzystę - kamikadze.
Jeśli nie wiecie o jakim zjawisku mowa, wiele powinny wyjaśnić dwa słowa: ortalion + wigry-3. Co do stroju czepiać się nie będę. Niech każdy nosi to, w czym dobrze się czuje. Podobno moda na ubiory z lat 80. wraca (a może znowu zdążyła przejść), a do tego jaskrawe kolorki są doskonale widoczne dla innych uczestników ruchu. Środek transportu kamikadze był wiekowy, ale zacny. Z łezką w oku wspominam mój pierwszy składak i do dziś uważam, że bardziej niezawodnego i uniwersalnego sprzętu nie było.
Wracając jednak do clue. Kamikadze to bardzo specyficzny gatunek rowerzysty, któremu nie straszne manewry pomiędzy jadącymi sznurkiem samochodami. Ba, on za nic ma coś takiego jak pierwszeństwo przejazdu czy czerwone światło sygnalizatora na skrzyżowaniu. Po prostu pcha się, gdzie tylko kilkanaście centymetrów luki.
Przyznam, że tylko cudem udało mi się w ostatnim momencie uniknąć zderzenia, kiedy kamikadze nagle wjechał pomiędzy mój samochód i stojący przede mną. Nie wiem skąd się wziął w tym miejscu, ani co chciał zrobić. Uciekł zanim zdążyłem za nim wyskoczyć. Nerwy zszargał mi jednak na dobrych kilka godzin.
I jak tu  przekonywać kierowców, że rowerzyści to odpowiedzialni uczestnicy ruchu drogowego?

niedziela, 21 marca 2010

Uwaga - już kradną

Nowy sezon rowerowy nie zdążył się rozpocząć, a już dają o sobie znać złodzieje. Nie dalej niż 3 godziny temu byłem tego świadkiem pod jednym z centrów handlowych.
Historia z życia wzięta. Młody człowiek przyjechał do sklepu na szybkie zakupy. Rower zostawił w miejscu do tego wyznaczonym, zabezpieczając swój pojazd zapięciem na kluczyk. Kiedy wrócił, podobno 10 minut później, roweru już nie było, tak samo jak i zabezpieczenia.
Chłopak wezwał ochronę, ale ta tylko bezradnie rozłożyła ręce. Co więcej, okazało się, że nie ma też nagrań z kamer. Miejsce parkowania rowerów nie jest bowiem objęte monitoringiem. Zresztą gdyby nawet nagranie było, to - jak wyjaśnił kierownik ochrony - bez nakazu Policji nikt ich nie udostępni.
Rower był i znikł. Ochrona centrum handlowego nie poczuwa się do winy, Policja pewnie palcem nie kwinie, a poszkodowany może co najwyżej wstąpić do sklepu na piętrze, zapoznać się z cenami nowych rowerów.
Bolesne i prawdziwe.

sobota, 20 marca 2010

Wiosna wciąż nie dla nas

Zrobiło się nieco cieplej i wreszcie można byłoby pomyśleć o wyciągnięciu rowerów z piwnicy. Niestety, tryb przypuszczający jest tu wyjątkowo na miejscu. Inauguracja sezonu musi poczekać, przynajmniej w moim przypadku. Dlaczego? Powód jest prozaiczny. Po tym, co pozostawiły topniejące śniegi jeździć się nie da.
Mniejsza o błoto i kałuże, bo do tego wiosną da się przywyknąć. Gorzej, że trasy rowerowe w moim mieście toną w śmieciach i piasku. Przepraszam bardzo, ale jaką radość z jazdy ma mi sprawić manewrowanie pomiędzy psimi odchodami, albo skakanie nad potłuczonymi butelkami, które zostały jeszcze chyba z Sylwestra!
Wiem, że drogowcy mają teraz większe zmartwienie. Dziur w drogach po prostu nie da się nie zauważyć. Mam pełną świadomość, że mimo wszystko zmotoryzowani mają tu pierwszeństwo.
Ale na miłość boską, żeby w 100-tysięcznym mieście z ambicjami do własnego województwa służby komunalne nie były w stanie oczyścić 30 kilometrów chodników i tras rowerowych? Przecież to da się zrobić w 2-3 dni. Ale po co? Przecież spadnie deszcz, to wszystko spłucze...

piątek, 19 marca 2010

Rower - groźne narzędzie

Osiedlowa telewizja, we współpracy z lokalnymi stróżami prawa, upodobała sobie rowerzystów. Trwają łowy na tych, którzy w stanie wskazującym na spożycie wyskokowych trunków wskakują na dwa kółka.
Zapobieganie zagrożeniom w ruchu drogowym to rzecz ważna i nie miałbym nic przeciw, gdyby nie fakt, że głównym obiektem polowań są osoby, które niewiele mają wspólnego z kulturą bicyklistów.
Filmowani są więc panowie w brudnych ubraniach, z mozołem kolebiący się na ledwie żywych Wigry 3 i Jubilatach. Potem jeszcze rzut oka na wskazanie alkomatu i kolejny nietrzeźwy rowerzysta do kolekcji.
Skutek tych programów jest taki, że utrwala się przekonanie, jakoby rower służył do przemieszczania tym, którzy są już zbyt pijani, by prowadzić samochód. Nie widziałem jeszcze, by policja i ekipa telewizyjna kontrolowały zwykłego rowerzestę. Taki materiał nie byłby zresztą interesujący. Większość miłośników rowerów jakich znam to osoby odpowiedzialne i po kielichu nie jeżdżą nawet kosiarką przed domem.
Twórcom programu, celowo nie podam nazwy stacji by nie napędzać im oglądalności, gratuluję. Wmawiajcie wszystkim dalej, że każdy rowerzysta to pijak. A jak pijak to wiadomo - złodziej, bo jak w słynnej komedii Stanisława Barei - "każdy pijak to złodziej".

Dlaczego zawsze jest pod górkę

Przyznam szczerze, że przez 12 a może i 15 lat nie dosiadałem roweru. Kiedy wyrosłem z rodzinnego Uniwersala, doszedłem do wniosku, iż nie po to ludzkość wymyśliła silnik, by się wciąż męczyć z kręceniem pedałami.
Rower trafił do piwnicy i do dziś jego szczątki tam rdzewieją. Przez ten czas zdążyłem najeździć się autobusami, tramwajami, samochodami i jakoś nigdy szczególnie nie ciągnęło mnie, by odświeżyć znajomość z poczciwymi dwoma kółkami. Co więcej, z czasem wyrobiłem w sobie przekonanie, że mój tyłek nie jest stworzony do wąskich siodełek, a i nogi służą wyłącznie do godnego stąpania po ziemi.
W życiu każdego faceta przychodzi jednak taki moment (i wcale nie jest to kryzys wieku średniego), że w jego rozumny i poukładany świat wkrada się cudnej urody niewiasta. Wtedy też trzeba zrewidować wiele swoich poglądów, chociażby dotyczących rowerów.
Choć od tego momentu minęło już ładnych kilka lat, do dzisiaj jestem wdzięczny mojej dziewczynie, że namówiła mnie do kupna rowerów. Sam już nie wiem kto z nas chętniej korzysta z tego prezentu na szóstą rocznicę jej 25 urodzin.
Z chęcią też podzielę się z Wami moimi uwagami na temat tego wehikułu.